czwartek, 17 września 2015

Jazda na czas - moja nowa pasja

Jazda na czas. Rywalizacja w najczystszej postaci. Tylko Ty, rower i uciekający czas. "ITT", Wyścig z czasem. To niektóre z określeń dla tej pięknej ale też ciężkiej i bolesnej dziedziny kolarstwa. W tym roku mnie wzięło przyznam szczerze, a zakup lemondki znalazł się w ścisłej czołówce najlepiej wydanych pieniędzy na kolarstwo. A trochę ich już wydałem ;) 

Zaczęło się niewinnie od segmentów na stravie. O ile segmenty na podjazdach to po prostu typowa walka na podjazdach o tyle odkryłem, że na płaskich odcinkach zamiast szarpać się z rowerem bardziej opłaca się pójść w inną stronę: przyjąć bardziej aerodynamiczną sylwetkę i dobrze rozłożyć siły. Po jakimś czasie segmenty przestały być tak istotne. Została natomiast fascynacja jazdą na czas. Zacząłem czytać, próbować własnych sił, trenować i eksperymentować na szosie. Pojawiły się bardzo różnorodne dystanse. Od krótkich sprinterskich odcinków mierzących ledwie 6 kilometrów po ... 100 kilometrową pętlę. Od razu muszę zaznaczyć, że obecnie "bawię się" jedynie w płaskie trasy. Góry to góry - biorę szosę i katuje podjazdy. Jazda na czas to jazda na czas. Jestem tylko amatorem - mam prawo sobie to rozdzielić. A i od razu uwaga - temat tego wpisu jest widziany i opisany okiem amatora, który dopiero zaczyna zabawę. Nie mogę Wam obiecać, że wszystko jest w 100% poprawne ale myślę, że wielkich herezji tu nie będzie ;)

Mimo wielkich różnic w długości tras, założenia pozostały takie same:

  • Po pierwsze aerodynamika. To najważniejsza i kluczowa kwestia gdyż to co zwalnia nas najbardziej to my sami w starciu z napierającym powietrzem :) Im jedziemy szybciej tym opory będą większe, dlatego tak ważna jest poprawna sylwetka. Myślę, że mniej więcej wiadomo o czym mówię? Pochylony tułów, schowana głowa, i ręce blisko siebie - po prostu naszym celem jest zmniejszenie naszej powierzchni maksymalnie jeśli popatrzymy od przodu. Oczywiście nie można przesadzić w drugą stronę: zbytnie kombinacje zakończą się utratą generowanej mocy i cały plan idzie w las.



  • Druga sprawa to oczywiście trening. Na początku było łatwo - wyznaczyłem sobie trasy i śmigałem jak najszybciej się dało. Bez ładu i składu. Wpadały nawet czasem jakieś fajne czasy. Tyle, że po jakimś czasie nadchodzi taki moment, że już nie bardzo idzie poprawiać owe czasy. Jak we wszystkim - potrzebny jest odpowiedni trening. I nie chcę tu zgrywać eksperta bo nim nie jestem, ani spalacza bo też nie do końca nim jestem. Ale fakty są takie, że jak chcemy być lepsi to trening jest jedynym wyjściem. Co do pierwszego stwierdzenia - nie jestem ekspertem więc nie będę tu prawił mądrości o treningach. Po prostu - chodzi o zwiększenie naszej funkcjonalnej mocy progowej (magiczne FTP). Chcemy podnosić średnią ilość watów kręconych przez dłuższy czas. Przydadzą się długie interwały, a także po prostu jeżdżenie czasówek. 



  • Sprzęt. Trzeci i też ważny punkt. I tu się robi ciekawie bo w przypadku jazdy na czas nie usłyszymy już - "liczy się jedynie noga, możesz objechać innych nawet na dwudziestoletniej stalówce". Może jedynie kogoś kto w ogóle nie ma o tym pojęcia... 
    Sprzęt jest ważny. I kosztowny. Dlatego można zrobić tak jak ja i skorzystać z niektórych tańszych rozwiązań. Według mnie kluczowym i niezbędnym akcesorium jest lemondka. Tutaj nawet nie ma się nad czym zastanawiać. Z własnych doświadczeń wiem, że różnica jest kolosalna. Koszty stosunkowo niewielkie: ja dałem za swoją coś koło 150 zł. Dużo, nie dużo ale dotarłem do danych naukowych mówiących o tym, że na trasie 40km przy tempie TT lemondka to "darmowe" 122 sekundy zaoszczędzonego czasu. 2 minuty na 40 kilometrach to przepaść. 

    Drugą rzeczą ze znakomitym stosunkiem ceny do jakości jest podobno kask aero. Podobno bo sam akurat tego jeszcze nie sprawdziłem choć już się za tym rozglądam. Internety mówią, że to też ogromny bonus czasowy (około minuty na 40km). 

    Potem są detale, które już pewnie dotyczą sekund lub może na moim poziomie nie znaczą nic? Kto wie. Wiem natomiast, że są takie rzeczy, które może nie wpływają bezpośrednio na osiągi, ale wpływają na głowę. Lubię mieć świadomość, że zadbałem o wszystko co się dało. Już samo nastawienie myślę, że dodaje mocy ;) 

    No więc wracając do tematu. Mam jeszcze kilka drobiazgów, których używam przy próbach czasowych: dobrze przylegające rękawiczki (żadnych rzepów i wkładek żelowych - po prostu super dopasowana rękawiczka). Używam też rękawków oraz owiewów na buty, które podobne wcale takim drobiazgiem nie są (30 sekund na 40km). No i jak najlepiej dopasowany strój kolarski. Zawodowcy dostają do dyspozycji specjalne kombinezony jednoczęściowe nad którymi pracują całe zespoły ludzi i na które najlepsze drużyny świata wydają setki tysięcy euro (!!!) i poświęcają setki godzin badań i testów. Jako ciekawostkę podam, że niektóre kombinezony nie nadają się do niczego po 2-3 praniach :D Ale na poziomie World Touru na takie rzeczy się nie patrzy...

    O sprzęcie można pisać jeszcze wiele. Aerodynamiczne koła, dyski, ramy, całe rowery. Niestety tu moja wiedza jest już tylko teoretyczna. Ale może kiedyś... ;)


Ok, to są trzy kluczowe założenia w przygotowaniu do jazdy na czas. Ale co z samą jazdą? Oczywiście nie jest tak, że zaczynamy i lecimy full gas. Bo tak to można na dystansie kilkuset metrów. A typowa czasówka to przecież dystans ok. 20km (w Wielkiej Brytanii niezwykle popularne są 10 milowe czasówki. 10 mil to około 16km). 

Niejako ułatwieniem jest pomiar mocy. Mamy ustalone FTP, lecimy początek lekko poniżej, potem przechodzimy na próg i w końcówce go przekraczamy. Oczywiście nie jest to takie łatwe w praktyce. Dobrze przejechana czasówka to taka, gdzie po przekroczeniu linii mety nogi są puste, ale też taka, gdzie nie przeholujemy i nie odetnie nas przed końcem. Trzeba doskonale znać swoje możliwości i doskonale rozłożyć siły. 

  • Rozgrzewka. Długo myślałem, że ja amator to tego nie potrzebuje.  A w ogóle jak widziałem, że przed samą czasówką robi się kilkuminutowe interwały na progu to już w ogóle nie dowierzałem. 5 minut lekkiego kręcenia to była moja rozgrzewka. Błąd. Ostatnio robiłem próbę czasową na dystansie 6.6km. Zajęło mi to 7 minut i 59 sekund. A rozgrzewki wiecie ile było? Ponad 40 minut. Im krótszy dystans tym dłuższa rozgrzewka! Szukając w internecie łatwo jest znaleźć programy rozgrzewkowe. Tutaj sprawa jest indywidualna dla każdego więc nie ma gotowej recepty. Podpowiem tylko, że przed wspomnianą próbą zrobiłem 3 dwuminutowe interwały w tempie TT, oraz na 5 minut przed startem 10 sekundowy sprint. 

  • Rozkład sił (pacing). Z własnego doświadczenia wiem jakie to cholernie ważne. Na dodatek my sami sobie utrudniamy. Jak? Na samym początku niezwykle łatwo jest przesadzić. Adrenalina wywołana startem i początkowa faza wyścigu sprawia, że kręci się nam niezwykle łatwo. Głowa podpowiada - przecież ma być mocno, dokręcaj! I sam tak robiłem. Chciałem jak najszybciej wejść w obroty. Kończyło się to tym, że w połowie dystansu zwalniałem i druga połowa trasy była przejechana znacznie wolniej od pierwszej. A więc początek będzie łatwy! I taki ma być. Celujemy w tak zwany 'negative split' czyli fajnie będzie jeśli pierwsza połowa trasy będzie przejechana wolniej niż druga. Niezwykle ciężkie zadanie uwierzcie mi ;)

    Przy 20km trasie ogólne wytyczne są takie: pierwsze 10 minut ma być stosunkowo łatwo. Drugie 10 już powinniśmy czuć nogi ale nie powinniśmy być na limicie. Ostatnie 10 minut idziemy full gas. Ma boleć!

    Inne dystanse - inne założenia to oczywiste. 



Po co mi to? Tyle się opisałem o treningach, strategiach, sprzęcie, pozycjach, bólu. Można by stwierdzić, że w ogóle po co mi to wszystko? Przecież jeżdżę amatorsko, czy nie wystarczy, że sobie pokręcę po okolicy na luzie? Czasem przyatakuje jakiś segment albo wybiorę się na jaki wyścig? Jasne, nic w tym złego. Ale ja mam inaczej. Ja lubię liczby, lubię otoczkę kolarstwa, lubię poprawiać swoje osiągi, eksperymentować ze sobą i ze sprzętem. Atmosfera i klimat to dla mnie coś niesamowicie ważnego. Niektórzy śmiali się ze mnie, że ubieram rękawki przed zrobieniem czasówki. Ale to jest dla mnie zabawa. Zawodowcem już raczej nie będę, ale dlaczego nie mam się chociaż zabawić w zawodowca? Przygotować rower, ubiór, zrobić coś co chociaż w małym stopniu da atmosferę wielkiego ścigania? Nie ukrywam, że często podczas jazdy w głowię mam wymyśloną całą sytuację wyścigową. Ja nie jadę sam po okolicy. Czasem jadę w ucieczce, czasem w peletonie, czasem uciekam niewidzialnym przeciwnikom, czasem walczę z nimi na premiach lotnych lub górskich. Często przyjazd pod dom kończy się szaleńczym sprintem na kreskę (mam narysowaną przed domem kreskę - serio), a czasem mam taką przewagę, że spokojnie dojeżdżam z gestem triumfu. A nad tym wszystkim oczywiście relacja TV i komentarz z brytyjskiego Eurosportu, a czasem i naszego polskiego :D

Z jazdą na czas nie jest inaczej. Jest trening i ból ale jest też zabawa i atmosfera. Najważniejsze to czerpać radość z tego co się robi. Kolejna ciekawostka - nigdy nie wystartowałem w zawodach jazdy na czas. Wszystko do tej pory opierało się na moich indywidualnie zorganizowanych 'zawodach' ;) Ale w przyszłym roku to się już zmieni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz