piątek, 17 lipca 2015

Początek

4 lata. Czy to dużo? Pewnie zależy. Jeszcze 4 lata temu nie mogłem nawet podejrzewać jak bardzo w niedługim czasie zmieni się moje życie. I wcale nie przesadzam bo rower zmienił moje życie. Na lepsze. A zaczęło się zupełnym przypadkiem jak to zwykle bywa. Na rowerze nie siedziałem dobre 2 lata. Wcześniej służył mi jako narzędzie służące do dojechania do sklepu i z powrotem. Sierpień 2011, krótko po maturze, długie wakacje. Tego dnia miałem w planach robić zdjęcia na meczu lokalnej drużyny. Poszedłem wcześniej trochę sobie pokopać do bramki. Jakoś zleciało i nagle trzeba było spieszyć się do domu po sprzęt fotograficzny. Niewiele myśląc pożyczyłem rower od któregoś z kolegów. I coś się stało. Nie potrafię tego wytłumaczyć ale w kilka sekund po ruszeniu coś zaskoczyło i wiedziałem podświadomie, że idzie coś nowego. Jeszcze tego samego dnia wykopałem z piwnicy rower miejski i zacząłem nowy rozdział w życiu. Rozdział pod tytułem kolarstwo. 

Porównanie, 2012 i dziś :) 


Nie było ze mną zbyt dobrze. Nieśmiały, zamknięty w sobie chłopczyk z wagą niebezpiecznie zbliżającą się do wartości trzy cyfrowej. Granie w piłkę czy bieganie jakoś nie bardzo dawało efekty. Gdy zaczynałem jeździć też w sumie jakoś nie zastanawiałem się nad tym czy jazda coś da. Pewnie dlatego tak się wciągnąłem. Bo jazda rowerem była dla mnie przede wszystkim przyjemnością. Nie miałem celu typu - jeździć godzinę dziennie żeby schudnąć. To, że zaczynam wyglądać normalnie zauważyłem dopiero po jakimś czasie. Byłem już na tyle wkręcony, że dało to tylko dodatkową motywację do jazdy. W głowie już po miesiącu siedziała "szosa". Dlaczego akurat szosa? Też nie wiem. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z tego typu rowerem. Mimo to wiedziałem, że będę jeździł "rowerem z barankiem". 


Tym jeździłem na początku :)


Końcówka roku przeleciała pod znakiem jeżdżenia 'holendrem', przeglądaniem stron o kolarstwie i zbieraniu pieniędzy na wymarzony rower :) Udało się na przełomie roku. 6 Stycznie pierwszy raz dosiadłem roweru szosowego. I już nic nie było takie jak kiedyś...


Pierwsza fota szosy...


A dziś? 27 kilo wagi mniej, pewność siebie,  ponad 30 tysięcy kilometrów, setki pięknych wspomnień, poznanych wielu wspaniałych ludzi, zwiedzone piękne miejsca. 

No i kilkanaście tysięcy złotych mniej na koncie :P Ale jak to mówią - nie żałuje niczego. Niech ta przygoda trwa!



2 komentarze:

  1. Podobnie zaczynałem. Tuż po maturze postanowiłem kupić rower górski ze względów zdrowotnych. Na początku po 1km lekkim podjeździe umierałem. Parę lat od tego czasu minęło, śmigam na szosie, ale chyba dochodzę do granic swojego organizmu, czyli przeskoczenie 30 km/h wydaje się nierealne. Tobie życzę dalszego rozwijania, bo blog czyta się miło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic tylko pogratulować wyboru. Ważne aby w życiu trafić na pasję, zainteresowanie które będzie towarzyszyło przez resztę życia. Ja bynajmniej tak to postrzegam, aby można w pewnym sensie myśleć o przyszłości i w podeszłym wieku mieć wspomnienia.
    Ja zaczynałem na krossie, gdzie osprzęt nie dawał rady a modernizacje nie przynosiły nic co mogłoby poprawić jazdę. Trafiłem na XTC I zacząłem swoją przygodę.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń