...Choć nie dla wszystkich oczywiście. Osobiście jednak nie wyobrażam sobie co musiało by się stać żebym wyjechał na trening na brudnym rowerze. To samo zresztą tyczy się reszty ekwipunku kolarza: stroju, butów, kasku, rękawiczek czy skarpetek ;) W niedługim czasie postaram się przygotować materiał o tym jak ja radzę sobie z codzienną pielęgnacją rowera i pozostałych akcesoriów. Ilu kolarzy tyle sposobów, więc pewnie nie zaszkodzi pokazać jak ja to robię. Tymczasem na początek krótki timelapse z dzisiejszego serwisu. Akurat stuknął kolejny tysiąc kilometrów więc trzeba było wymienić łańcuch (jestem wyznawcą sposobu jazdy na dwa łańcuchy).
niedziela, 19 lipca 2015
piątek, 17 lipca 2015
Początek
4 lata. Czy to dużo? Pewnie zależy. Jeszcze 4 lata temu nie mogłem nawet podejrzewać jak bardzo w niedługim czasie zmieni się moje życie. I wcale nie przesadzam bo rower zmienił moje życie. Na lepsze. A zaczęło się zupełnym przypadkiem jak to zwykle bywa. Na rowerze nie siedziałem dobre 2 lata. Wcześniej służył mi jako narzędzie służące do dojechania do sklepu i z powrotem. Sierpień 2011, krótko po maturze, długie wakacje. Tego dnia miałem w planach robić zdjęcia na meczu lokalnej drużyny. Poszedłem wcześniej trochę sobie pokopać do bramki. Jakoś zleciało i nagle trzeba było spieszyć się do domu po sprzęt fotograficzny. Niewiele myśląc pożyczyłem rower od któregoś z kolegów. I coś się stało. Nie potrafię tego wytłumaczyć ale w kilka sekund po ruszeniu coś zaskoczyło i wiedziałem podświadomie, że idzie coś nowego. Jeszcze tego samego dnia wykopałem z piwnicy rower miejski i zacząłem nowy rozdział w życiu. Rozdział pod tytułem kolarstwo.
Porównanie, 2012 i dziś :)
Nie było ze mną zbyt dobrze. Nieśmiały, zamknięty w sobie chłopczyk z wagą niebezpiecznie zbliżającą się do wartości trzy cyfrowej. Granie w piłkę czy bieganie jakoś nie bardzo dawało efekty. Gdy zaczynałem jeździć też w sumie jakoś nie zastanawiałem się nad tym czy jazda coś da. Pewnie dlatego tak się wciągnąłem. Bo jazda rowerem była dla mnie przede wszystkim przyjemnością. Nie miałem celu typu - jeździć godzinę dziennie żeby schudnąć. To, że zaczynam wyglądać normalnie zauważyłem dopiero po jakimś czasie. Byłem już na tyle wkręcony, że dało to tylko dodatkową motywację do jazdy. W głowie już po miesiącu siedziała "szosa". Dlaczego akurat szosa? Też nie wiem. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z tego typu rowerem. Mimo to wiedziałem, że będę jeździł "rowerem z barankiem".
Tym jeździłem na początku :)
Końcówka roku przeleciała pod znakiem jeżdżenia 'holendrem', przeglądaniem stron o kolarstwie i zbieraniu pieniędzy na wymarzony rower :) Udało się na przełomie roku. 6 Stycznie pierwszy raz dosiadłem roweru szosowego. I już nic nie było takie jak kiedyś...
Pierwsza fota szosy...
A dziś? 27 kilo wagi mniej, pewność siebie, ponad 30 tysięcy kilometrów, setki pięknych wspomnień, poznanych wielu wspaniałych ludzi, zwiedzone piękne miejsca.
No i kilkanaście tysięcy złotych mniej na koncie :P Ale jak to mówią - nie żałuje niczego. Niech ta przygoda trwa!
środa, 15 lipca 2015
O tym jak pojechałem zwiedzać góry czyli Tatra Road Race
To co dzieje się w ostatnich dniach w internetach to coś niesamowitego. Wszystko oznaczone tagiem #TatraRoadRace. Wyścig rozpoczynający się i kończący przy sławnym hotelu Mercure w samym sercu Zakopanego wywołał niemałą furorę. O imprezie dowiedziałem się jakoś na wiosnę. Szybkie spojrzenie na to kto organizuje i wiedziałem, że to może być super wyścig. W trakcie sezonu nie byłem pewny jak będzie ze startem ale cały czas gdzieś z tyłu głowy hasło Tatry siedziało. Decyzja, że jedziemy zapadła... we Wtorek 4 dni przed startem. Udało się zebrać rodzinę i łącznie z psem o świcie ruszyliśmy w 150 kilometrową wycieczkę do zimowej stolicy Polski. Nie obyło się bez nerwów - remont mostu w Szaflarach, feralne skrzyżowanie dwóch dróg wojewódzkich tuż przed wjazdem do Zakopca spowodowały, że do biura wyścigowego dotarłem 3 minuty przed jego zamknięciem. Udało się jednak załatwić formalności i mogłem przygotować się do startu.
Na początek miły detal - numery startowy jak u prosów: jeden na plecy, drugi na sztycę. Krótka rozgrzewka i chwilę potem start. Na starcie długiego dystansu (110km) stanęło 97 osób. Początek dla osoby, która w wyścigach zbyt często nie jeździ był pięknym przeżyciem: setka kolarzy jadących całą drogą. W uszach jedynie głośny szum opon i oklaski od kibiców. Piękna sprawa. Coś z rodzaju tych rzeczy, które na co dzień ogląda się w eurosporcie jak pokazują jakiś tour.
O przebiegu wyścigu zbyt wiele pisał nie będę, chętnych mogę odesłać na moją stronę w serwisie bikestats. Skrótowo: pierwsze 60km w grupie, następnie do samej mety sam z małymi i krótkimi wyjątkami. Na niezwykle wymagającej trasie osiągnąłem życiowy sukces zajmując 34 miejsce w klasyfikacji open oraz 9 w swojej kategorii wiekowej. Fajnie dla odmiany jechać w czołówce i zameldować się na mecie nie ponad godzinę, a dwadzieścia kilka minut za zwycięzcą :)
Trasa jak mówiłem była niezwykle wymagająca. I jeśli się tak zastanowię to jest to spore niedopowiedzenie. Trasa była cholernie ciężka. Już lepiej. Na 110km organizatorzy wcisnęli 2600m przewyższeń. Na śmiałków czekało kilka naprawdę konkretnych podjazdów z konkretnymi nachyleniami. Z relacji innych (i mojej) wynika, że niektóre nazwy podjazdów śnią się nam po nocach ;) I nie ma się czemu dziwić, bo było co jechać :) Jak podaje niezastąpiona strava na 110km trasy płaskiego było około 16km. Reszta to albo w górę albo krętymi zjazdami w dół.
Zabezpieczenie trasy to sprawa zasługująca na jakąś nagrodę. Było doskonałe. Tego dnia na drogach ustawiło się około setka policjantów oraz strażaków z OSP. Wszystkie skrzyżowania obstawione, na niebezpiecznych krętych zjazdach ktoś stał na każdym zakręcie. Samochody były wstrzymywane. Pomiędzy grupami krążyły ponadto samochody obsługi wyścigu, które dodatkowo zapewniały wolną drogę. Nic tylko skupić się na ściganiu. Pięknie to było zrobione!
Super zorganizowany był też bufet znajdujący się za premią górską na "Pitoniówce". Ochotnicy dwoili się i troili, aby każdy uczestnik wyścigu dostał to czego potrzebował. Do wyboru była woda, izotonik, a nawet zauważyłem jakieś kanapki choć osobiście nie skorzystałem. Wszyscy pomocni, nie trzeba się było zatrzymywać. Kolejne brawa!
Miasteczko wyścigowe zostało ustawione chyba w najlepszym możliwym miejscu w całym Zakopanem. Na terenie hotelu Mercure Kasprowy. Dużo miejsca, bardzo spokojnie pod względem ruchu, kapitalny widok na Giewont i inne szczyty. Bardzo przyjemny zakątek generował dodatkowo fajną atmosferę. Atmosferę, która przez cały dzień była doskonała. Wszyscy, dosłownie wszyscy pozytywnie nastawieni, uśmiechnięci, zawsze gotowi pomóc. To się czuje. To było piękne i ważne.
Nic więc dziwnego, że debiutująca impreza zebrała same doskonałe oceny. Powiem więcej, Tatra Road Race zrobiła prawdziwą furorę. W internecie dosłownie huczało, kilka godzin po wyścigu w facebookowym wydarzeniu "Tatra Road Race 2016" udział zapewniało ponad 100 ludzi. Po tym co wydarzyło się w Zakopanym 11 Lipca nie zdziwię się jak po prostu w następnej odsłonie wyścigu zabraknie miejsc. W następnej odsłonie, która według wstępnych zapewnień organizatorów ma być jeszcze cięższa :) Nogi już wołają o pomoc, a ja już dawno zakreśliłem w kalendarzu datę 10 Lipca 2016. Stawie się tego dnia z rowerem pod Mercure z całą pewnością!
Ode mnie Tatra Road Race dostaje 10/10 bez wahania!
Przed startem
Na początek miły detal - numery startowy jak u prosów: jeden na plecy, drugi na sztycę. Krótka rozgrzewka i chwilę potem start. Na starcie długiego dystansu (110km) stanęło 97 osób. Początek dla osoby, która w wyścigach zbyt często nie jeździ był pięknym przeżyciem: setka kolarzy jadących całą drogą. W uszach jedynie głośny szum opon i oklaski od kibiców. Piękna sprawa. Coś z rodzaju tych rzeczy, które na co dzień ogląda się w eurosporcie jak pokazują jakiś tour.
Tuż po starcie
O przebiegu wyścigu zbyt wiele pisał nie będę, chętnych mogę odesłać na moją stronę w serwisie bikestats. Skrótowo: pierwsze 60km w grupie, następnie do samej mety sam z małymi i krótkimi wyjątkami. Na niezwykle wymagającej trasie osiągnąłem życiowy sukces zajmując 34 miejsce w klasyfikacji open oraz 9 w swojej kategorii wiekowej. Fajnie dla odmiany jechać w czołówce i zameldować się na mecie nie ponad godzinę, a dwadzieścia kilka minut za zwycięzcą :)
fot. Wiktor Bubniak
Trasa jak mówiłem była niezwykle wymagająca. I jeśli się tak zastanowię to jest to spore niedopowiedzenie. Trasa była cholernie ciężka. Już lepiej. Na 110km organizatorzy wcisnęli 2600m przewyższeń. Na śmiałków czekało kilka naprawdę konkretnych podjazdów z konkretnymi nachyleniami. Z relacji innych (i mojej) wynika, że niektóre nazwy podjazdów śnią się nam po nocach ;) I nie ma się czemu dziwić, bo było co jechać :) Jak podaje niezastąpiona strava na 110km trasy płaskiego było około 16km. Reszta to albo w górę albo krętymi zjazdami w dół.
mat. z FB TatraRoadRace
Zabezpieczenie trasy to sprawa zasługująca na jakąś nagrodę. Było doskonałe. Tego dnia na drogach ustawiło się około setka policjantów oraz strażaków z OSP. Wszystkie skrzyżowania obstawione, na niebezpiecznych krętych zjazdach ktoś stał na każdym zakręcie. Samochody były wstrzymywane. Pomiędzy grupami krążyły ponadto samochody obsługi wyścigu, które dodatkowo zapewniały wolną drogę. Nic tylko skupić się na ściganiu. Pięknie to było zrobione!
fot. Barbara Dominiak
Super zorganizowany był też bufet znajdujący się za premią górską na "Pitoniówce". Ochotnicy dwoili się i troili, aby każdy uczestnik wyścigu dostał to czego potrzebował. Do wyboru była woda, izotonik, a nawet zauważyłem jakieś kanapki choć osobiście nie skorzystałem. Wszyscy pomocni, nie trzeba się było zatrzymywać. Kolejne brawa!
fot. Barbara Dominiak
Miasteczko wyścigowe zostało ustawione chyba w najlepszym możliwym miejscu w całym Zakopanem. Na terenie hotelu Mercure Kasprowy. Dużo miejsca, bardzo spokojnie pod względem ruchu, kapitalny widok na Giewont i inne szczyty. Bardzo przyjemny zakątek generował dodatkowo fajną atmosferę. Atmosferę, która przez cały dzień była doskonała. Wszyscy, dosłownie wszyscy pozytywnie nastawieni, uśmiechnięci, zawsze gotowi pomóc. To się czuje. To było piękne i ważne.
Nic więc dziwnego, że debiutująca impreza zebrała same doskonałe oceny. Powiem więcej, Tatra Road Race zrobiła prawdziwą furorę. W internecie dosłownie huczało, kilka godzin po wyścigu w facebookowym wydarzeniu "Tatra Road Race 2016" udział zapewniało ponad 100 ludzi. Po tym co wydarzyło się w Zakopanym 11 Lipca nie zdziwię się jak po prostu w następnej odsłonie wyścigu zabraknie miejsc. W następnej odsłonie, która według wstępnych zapewnień organizatorów ma być jeszcze cięższa :) Nogi już wołają o pomoc, a ja już dawno zakreśliłem w kalendarzu datę 10 Lipca 2016. Stawie się tego dnia z rowerem pod Mercure z całą pewnością!
Ode mnie Tatra Road Race dostaje 10/10 bez wahania!
Start
No to startuje z blogiem. Co z tego wyjdzie nie wiem, czas pokaże :) Na dobry początek moja prywatna linia startu/mety bo jak się bawić to się bawić :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)