No cóż, kiedyś musiało się to stać. Zima bywała w ostatnich latach raczej łaskawa dla nas kolarzy, ale od początku nowego roku daje nam popalić. Najpierw siarczyste mrozy przez całą dobę na okrągło. Później niby ocieplenie, ale wciąż minus w dzień, a do tego śnieg. Lokalne drogi białe, te główniejsze wprawdzie po części czarne ale czasem zawierające skrzętnie ukryte pułapki w postaci niewidzialnego z daleka fragmentu lodu. Oprócz tego sporo błota i niszczycielska sól. Ostatnio w niektórych miejscach na krajówce ciężko było dostrzec pasy bo tak biała od soli była droga!
To wszystko wymusiło na mnie sen zimowy. Może nie całkowity ale jednak. Canyon stoi w pokoju nieruszany od 4 Stycznia. Nigdy wcześniej nie miał ode mnie takiej przerwy w jeździe. Stary Giant co prawda trochę pojeździł ale też tyle, że aż przykro mówić. No i wreszcie stary rower górski, ten od zadań specjalnych. Trochę uratował sytuację, choć to szarpanie się z nim i śnieżnym terenem ciężko nazwać jakimś treningiem. Raczej spacerem żeby całkiem w domu się nie zasiedzieć.
Tak czy siak dostrzegam pewne pozytywy w tej kiepskiej sytuacji. Wreszcie zaliczyłem naprawdę porządną przerwę od typowych treningów i wypraw. Po niezwykłym dla mnie 2015 roku ciężko nie docenić takiej 3 tygodniowej przerwy. Odpocząłem zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nie żebym tracił chęci na rower, ale dzięki tej przerwie chęci te podskoczyły wysoko w górę. Tak więc nie jest źle. Dziś zaczęła się dość porządna odwilż. Prognozy na czwartek są tak niezwykłe, że wolę ich nie wymawiać na głos... Czuje, że sen zimowy - przynajmniej na jakiś czas - zbliża się ku końcowi :) Może uda się naprawdę rozpocząć nowy rok!